29 września

Z psem w Bieszczadach


W Bieszczadach od pierwszej wizyty czuję się jak w domu. Od kilku lat bywamy tam co roku i nie wyobrażaliśmy sobie, że w tym roku może być inaczej przez to, że dołączył do nas szczeniak, ani nawet dlatego, że przeprowadziliśmy się do Wrocławia, przez co musieliśmy pokonać zdecydowanie więcej kilometrów.


Lifehacki wakacyjne dla psich właścicieli + darmowa checklista z rzeczami do zabrania

Do najważniejszych rzeczy, które sprawiły, że nasz wyjazd nie zakończył się porażką, zaliczyć trzeba trenowanie przed urlopem. To znaczy zabieraliśmy psa w wiele różnych miejsc, zarówno w centrum miasta, jak i do lasu, Sage przed wyjazdem była dobrze zsocjalizowana i znała wiele różnych psów. Stale obserwujemy jej mowę ciała i staramy się wydawać jasne komunikaty. Od razu przyjęliśmy założenie, że psa do niczego nie zmuszamy i raczej nastawialiśmy się na rezygnowanie z pewnych aktywności ze względu na obecność czworonoga, niż na wymuszanie na nim czegokolwiek. I tak się stało, bo ostatecznie wróciliśmy z urlopu 5 dni wcześniej, niż planowaliśmy, bo widzieliśmy, że Sage ma dosyć.

Największym problemem w naszym przypadku okazała się choroba lokomocyjna. W tym wypadku polecam: cierpliwość, duże ilości podkładów higienicznych, nawilżane chusteczki, częste postoje i jeszcze raz cierpliwość. U Sage leki nie zniwelowały objawów całkowicie, ale i tak zauważyliśmy znaczną poprawę. Podawaliśmy jej KalmVet na kilka dni przed podróżą i codziennie w czasie urlopu oraz Aviomarin doraźnie. Oczywiście po konsultacji z weterynarzem. Ostatniego dnia urlopu przejechaliśmy z kilkoma postojami (i dłuuugim spacerem rano) ok. 500 km i pies przespał całą drogę.
Kliknij na obrazek,
aby pobrać wersję do druku

Mega uławiło nam wyjazd to, że pies już wcześniej umiał podstawowe komendy takie jak siad, czekaj, zostań. Regularnie robiliśmy z Sage trening nicnierobienia, często również w mocno ruchliwych miejscach. To bardzo ważna umiejętność, kiedy czekacie z psem przy pasach na zmianę świateł przy ruchliwej ulicy, ale także wtedy, kiedy jesteście w restauracji, co było dla nas istotne w trakcie urlopu.

Okazało się, że w zasadzie pies na taki wyjazd zabiera swój oddzielny bagaż. W końcu nawet ilość karmy, którą trzeba spakować na 10 dni dla 25-kilogramowego psa jest spora. Trudno było nam wszystko zapamiętać przy pierwszej większej wyprawie, więc stworzyłam listę rzeczy do zabrania na wyjazd z psem, którą możecie pobrać w wersji do druku klikając tutaj.


Gdzie pójść w Bieszczadach z psem?

Niestety do Bieszczadzkiego Parku Narodowego nie wolno wprowadzać psów. Całe szczęście jest wiele szlaków, na które pupil wejść może, ale warto przypomnieć o konieczności trzymania psa na smyczy, tak samo jak we wszystkich państwowych lasach. 

Pierwszego dnia wybraliśmy się na Fereczatą. Jest to w miarę krótki szlak rozpoczynajacy się w miejscowości Smerek, po prawej od sklepu. Sporo czasu idziemy „po płaskim” i możemy podziwiać sobie z dołu panoramę Bieszczad, jednak później sytuacja ulega zmianie i zaczyna się dosyć ostre podejście, podczas którego na pewno przyspieszy Wam tętno. Czy warto? My do Fereczatej mamy spory sentyment, bo to pierwsza góra, na którą weszliśmy we dwoje w Bieszczadach. Kiedy jest ładna pogoda, to z góry rozpościera się naprawdę ładny widok, ale my trafiliśmy akurat na dżdżysto-mglisty dzień, także więcej widzieliśmy z dołu, niż z góry. Niemniej jednak Bieszczady w takim wydaniu mają dla mnie niesamowity urok, a na szlaku spotkaliśmy tylko pojedyncze osoby. Polecam jako krótką wycieczkę „na rozruch”, szczególnie jeżeli mieszkacie w pobliżu Smereka. Nam wejście i zejście zajęło około 2h, ale robiliśmy tylko krótkie przerwy na wodę.

Drugim szlakiem, który możemy Wam zaproponować jest trasa na Dwernik Kamień. W Dwerniku możecie zatrzymać się na bezpłatnym parkingu bezpośrednio przy wejściu na szlak. Szlak pnie się cały czas pod górę, ale po drodze są dwie ławeczki, z których możecie podziwiać piękne widoki, a poza tym będziecie mijać przystanki ścieżki dydaktycznej, więc zawsze jest pretekst, aby się zatrzymać i doedukować.:) Dla osób bardziej zainteresowanych historią również znajdzie się coś ciekawego, bo po drodze mamy oznaczoną m. in. linię okopów armii austiackiej z I wojny światowej. My do szczytu nie dotarliśmy, zakończyliśmy swoją wędrówkę na charakterystycznym dla tej góry urwisku, na kórym można usiąść i podziwiać widoki. Jeżeli szczęście Wam dopisze, na szlaku spotkacie innych wędrowców z psami, bo to dosyć popularne miejsce wśród psiarzy. Zarówno na Fereczatej jak i na Dwerniku nie ma żadnych trudności technicznych, pies który na codzień jest aktywny bez problemu sobie poradzi.

No i oczywiście klasyk wśród psich bieszczadzkich podróżników, czyli Rezerwat Sine Wiry. Jeżeli macie ochotę zobaczyć najpiękniejsze miejsce w tym rezerwacie, wystarczy że dotrzecie do pierwszego zejścia z głównego szlaku. Na nas zrobiło ono największe wrażenie. Kawałek dalej można ponownie zejść do rzeki i jest tam bardzo przyjemne miejsce, aby zatrzymać się i coś zjeść – stoliki w lesie nad rzeką, ale odnośnie łosia z zawoju zawiedliśmy się i następnym razem byśmy tam już nie poszli. Na zdjęciach wygląda zdecydowanie lepiej. Na szlaku mieliśmy piękną pogodę, ale nie było tłumów. Spotkaliśmy też kilka piesków. Po obejrzeniu dwóch kulminacyjnych momentów rezerwatu wróciliśmy do głównej ścieżki i postanowiliśmy iść dalej do nieistniejącej już wsi Zawój. Po dojściu na miejsce natkniecie się na wiatę z miejscem na ognisko, ale także tablicę informacyjną. Najlepsze jest jednak kawałek dalej – polecam przejść jeszcze kilkanaście metrów główną ścieżką i skręcić w prawo w las. Po krótkim marszu stromym podejściem znajdziecie się w miejscu, gdzie niegdyś stała cerkiew, która niestety została spalona, ale możecie obejrzeć pozostałości po cmentarzu i przeczytać historię tego miejsca. Dla mnie najlepszy punkt tej wyprawy, ogromnie klimatyczne miejsce. Planując wycieczkę weźcie pod uwagę, że dojście do rezerwatu do ok 2,5km w jedną stronę, ale do Zawoju prawie 6 km, więc trasa znacznie się wydłuża. Szlak na Sine Wiry możecie śmiało pokonać rowerem lub wózkiem dziecięcym, jeżeli jest przystosowany do jeżdżenia po kamieniach. 



Gdzie zjeść będąc w Bieszczadach z psem?

Byliśmy w karczmie U Eskulapa w Ustrzykach Górnych. Świetna obsługa i psiolubne miejsce. Po drugiej stronie ulicy sprzedawane są pamiątki, zdecydowaliśmy że w czasie przygotowywania jedzenia wybierzemy się tam coś zakupić, a po powrocie wszystko już na nas czekało. Najlepszy bigos, jaki jadłam, grzane wino również godne polecenia. Wszystko w przystępnych cenach, porcje wystarczające. Zostaliśmy zaproszeni z psem do środka, mimo tego, że wracając ze szlaku Sage była cała w błocie. Niestety nie mam zdjęć jedzenia, bo byliśmy zbyt głodni aby czekać, ale musicie uwierzyć mi na słowo, że było pysznie.

Kolejnym miejscem, które mogę Wam polecić z pełnym przekonaniem jest Grillownia Wilczy Kęs w Krzywym. Dosyć nowe miejsce na bieszczadzkiej mapie, prowadzone przez prawdziwych pasjonatów, na zupełnym luzie. Z psem oczywiście można zająć miejsce zarówno na zewnątrz, jak i w środku – wybraliśmy opcję zewnętrzną ze względu na super obszar, jakim grillownia dysponuje, a poza tym właściciele mają wilczaka, z którym Sage super się bawiła. Dziczyzna była przepyszna, frytki również. Całego obrazu nie popsuł nawet fakt, że posiłki są wydawane na jednorazowych naczyniach, chociaż nie ukrywam, że grzane piwo z papierowego kubka to nie jest szczyt marzeń. Wspomnę jeszcze tylko, że osoby nie jedzące mięsa również znajdą coś dla siebie – w menu jest burger konopny, którego niestety nie spróbowałam, bo kiełbasa z grilla pachniała zbyt pociągająco.


Niestety nie jestem w stanie polecić Wam psiolubnego noclegu w Bieszczadach, bo w wybranym przez nas właściciel nie był zachwycony z psiej obecności, mimo tego, że na Bookingu deklarowali, że zwierzęta domowe są akceptowane i od razu po rezerwacji zaznaczyliśmy, że będziemy z psem. Ostatecznie tam nocowaliśmy i pies był grzeczny, ale od wejścia było założenie, że będzie szczekał i niszczył meble. Jeżeli macie jakieś fajne miejsce, to chętnie skorzystamy.

Kolejny etap naszego urlopu miał miejsce już po słowackiej stronie granicy, dlatego poświęcę na niego oddzielny wpis – spodziewajcie się go niebawem. Chętnie poczytam także o Waszych doświadczeniach związanych z podróżami z psem.

4 komentarze:

  1. Jeżeli chodzi o psiolubne miejsce noclegowe polecam Agroturystykę Golcówke w Wetlinie. Właściciel sam ma psa i koty więc nie robi żadnego problemu. Poza tym samo miejsce jest urokliwe - stara drewniana chata z kominkiem. Polecam i pozdrawiam Natalia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Golcówka w Wetlinie to najlepsze miejsce w Bieszczadach. Przyjeżdżamy od lat, teraz również z psem i małym dzieckiem. Jak zawsze polecamy :)

      Usuń
  2. Psiolubne miejsce noclegowe do którego jedziemy od kilku lat jest w Pszczelinach. Cztery Pory Roku mają domki w przystępnych cenach ale też można wynająć pokój. W Sanoku jest restauracja Stary Kredens, gdzie można wchodzić z psem, a obsługa od razu pyta czy podać miskę z wodą dla psa. Gorąco polecamy te miejsca. Pozdrawiamy i do zobaczenia na szlaku.

    OdpowiedzUsuń
  3. Witam!
    Ja rozumie ,,przepisy" ale niech ktoś mi powie czy po czeskiej lub słowackiej str.sa inne zwierzęta które się nie zarazają!?
    To jest ograniczenie praw człowieka im b.rozwiniety kraj tym więcej bzdurnych przepisów unijnych i nie tylko,a my to przyjmujemy za niedługo będziemy płacić za powietrze....i wachanie kwiatków.
    Nie mówię, że psy mają biegać samopas ale na smyczy, a gdy się zdarzy 2ka zwinąć w torebkę jak np.w miastach.

    OdpowiedzUsuń

Copyright © 2014 Szczerze Mówiąc , Blogger